Rozdział I
- No chodź Tav! Będzie dobrze!- powiedział entuzjastyczne chłopak z pomalowaną twarzą.
- Czy tobie już do reszty odbiło?! Przecież nas zabijesz!
- Daj spokój... Nic nikomu się nie stanie!
- Czy ty w ogóle wiesz co chcesz zrobić? Ta górka jest STROMA i ma chyba z sześćdziesiąt metrów!
- Nic ci się przecież nie stanie, w końcu już siedzisz na tym czymś.- wskazał palcem na wózek inwalidzki swojego przyjaciela.
- Tak, ale ty jeszcze masz wszystko w porządku. Niekoniecznie z głową, ale za to będę obwiniał to twoje faygo...- jeszcze raz chłopak na wózku zerknął w dół. Niby zjeżdżali z tej górki codziennie w drodze do szkoły, ale nigdy nie robili tego bez zupełnie żadnych hamulców.
- Nigdy nie obwiniaj faygo,przecież w każdej butelce jest zamykane szczęście i cuda.
- Zawsze kiedy mówisz o 'cudach' robisz strasznie śmieszną minę, wiesz?- powiedział Tavros powstrzymując się od śmiechu.
- No to jedziemy!
- Nie. Co? Czek...- nie dane mu było dokończyć, bo w jednej chwili klaun pchnął mocno wózek i uczepił się jego tyłów. Z ogromną prędkością jechali po wyasfaltowanej nawierzchni. W uszach szumiał im wiatr, a ich oczy pozostawały lekko przymknięte.Na drodze nie było nikogo poza nimi. Chłopak z irkoezem mocno trzymał się obarć, za to nie można było powiedzieć tego samego o jego przyjacielu, który trzymał się jakby tylko od niechcenia. Pod koniec trasy powolutku zaczeli wyhamowywać, jednak wzięli się za to zbyt późno. Koła uderzyły w niski krawężnik i wózek poleciał do przodu, wyrzucając Gamzee'ego prosto w pobliskie krzaki. Drugi przewrócił się tylko na chodnik obcierając sobie przy tym ręce aż do samej krwi.
- Gamzee, widzisz mówiłem, że skończy się to źle.- powiedział mimo wszystko się śmiejąc i zaczął podnosić wózek, by po chwili się na niego wdrapać. Minęło trochę czasu, a odpowiadała mu tylko względna cisza.- Nie wygłupiaj się i wyłaź z tych krzaków.- zaczął podjeżdżać w ich kierunku, a im bliżej był tym wyraźniej słyszał ciche 'Motherfucker... Jak to boli...' - Już wstawaj i nie udawaj, że coś ci jest.- kiedy wreszcie zobaczył przyjaciela, całkowicie go zamurowało. Po zwykle całkowicie białym karku powoli spływała fioletowa krew.
- Bardzo bym chciał, ale tak jakby nie mogę motherfucker...- powiedział łapiąc się za głowę.
- W takim razie zniosę, lub raczej zawiozę cię jak księżniczkę.
- Nie dzięki, dam radę iść!- zaczął wstawać, ale już po chwili strcił równowagę.
- Nie wygłupiaj się i siadaj.- klaun jeszcze coś odburknął, ale grzecznie usiadł na kolanach przyjaciela, a tamten zaczął jechać w kierunku szkoły.- Widzisz księżniczko jaki jestem wspaniały? Nie tylko wiozę cię do szkoły, ale też do gabinetu pielęgniarki.
- Dziękuję wybawco! Co ja bym bez ciebie zrobił! A no tak, pewnie bym w ogóle nie był w jakikolwiek sposób poszkodowany!
- A teraz masz zamiar całą winę zwalić na mnie, tak?
- No, a na kogo? To ty jeździsz na tym czymś...
- Tak, tak ależ oczywiście księżniczko.- Prychnął rozbawiony.
- Ja zawsze mam rację mój wierny sługusie.- powiedział ziewając.- Spać mi się chce...
- Nie dobrze, naprawdę nie dobrze... Gamzee, masz przy sobie telefon? I jeszcze numer do Karkata lub twojego brata?
- Tak i tak... Ale czego ty chcesz od Karkaciątka? Karkaciątko jest malutkie i nie da rady w niczym pomóc.- powiedział śmiejąc się pod nosem.
- Koleś ty możesz zaraz stracić przytomność!- irytacja Tavrosa zaczynała już sięgać zenitu.
- Spokojnie bro... A kupisz mi faygo?
- Gamzee! Zlituj się!
- Tylko czerwone... Lubię czerwone, właściwie to każde jest dobre, ale czerwone zdecydowanie najlepsze...
- Skończ! Tak, kupię ci to faygo, ale daj mi ten cholerny telefon.
- Miło robi się z tobą interesy...- powiedział podając mu komórkę. Inwalida szybko wybrał numer do brata klauna. Zaczął dość chaotycznie mówić co takiego się stało, ale tak naprawdę czekał tylko na ostatnie zdanie 'Stójcie tam gdzie stoicie, zaraz po was przyjadę.'
- No to dzisiaj nie pójdziemy do szkoły.
- Co? Czemu?- spytał zdziwiony Gamzee.
- Ty jeszcze kontaktujesz ze światem?
- Możliwe... Idę spać, obudź mnie potem.- powiedział wygodniej układając się na przyjacielu.
- Tak, tak... Ale to ty będziesz zmywał swoją krew, z moich ubrań.- odpowiedziało mu już tylko ciche 'Yhym' i po krótkiej chwili koziorożec zasnął.
- Zawsze kiedy mówisz o 'cudach' robisz strasznie śmieszną minę, wiesz?- powiedział Tavros powstrzymując się od śmiechu.
- No to jedziemy!
- Nie. Co? Czek...- nie dane mu było dokończyć, bo w jednej chwili klaun pchnął mocno wózek i uczepił się jego tyłów. Z ogromną prędkością jechali po wyasfaltowanej nawierzchni. W uszach szumiał im wiatr, a ich oczy pozostawały lekko przymknięte.Na drodze nie było nikogo poza nimi. Chłopak z irkoezem mocno trzymał się obarć, za to nie można było powiedzieć tego samego o jego przyjacielu, który trzymał się jakby tylko od niechcenia. Pod koniec trasy powolutku zaczeli wyhamowywać, jednak wzięli się za to zbyt późno. Koła uderzyły w niski krawężnik i wózek poleciał do przodu, wyrzucając Gamzee'ego prosto w pobliskie krzaki. Drugi przewrócił się tylko na chodnik obcierając sobie przy tym ręce aż do samej krwi.
- Gamzee, widzisz mówiłem, że skończy się to źle.- powiedział mimo wszystko się śmiejąc i zaczął podnosić wózek, by po chwili się na niego wdrapać. Minęło trochę czasu, a odpowiadała mu tylko względna cisza.- Nie wygłupiaj się i wyłaź z tych krzaków.- zaczął podjeżdżać w ich kierunku, a im bliżej był tym wyraźniej słyszał ciche 'Motherfucker... Jak to boli...' - Już wstawaj i nie udawaj, że coś ci jest.- kiedy wreszcie zobaczył przyjaciela, całkowicie go zamurowało. Po zwykle całkowicie białym karku powoli spływała fioletowa krew.
- Bardzo bym chciał, ale tak jakby nie mogę motherfucker...- powiedział łapiąc się za głowę.
- W takim razie zniosę, lub raczej zawiozę cię jak księżniczkę.
- Nie dzięki, dam radę iść!- zaczął wstawać, ale już po chwili strcił równowagę.
- Nie wygłupiaj się i siadaj.- klaun jeszcze coś odburknął, ale grzecznie usiadł na kolanach przyjaciela, a tamten zaczął jechać w kierunku szkoły.- Widzisz księżniczko jaki jestem wspaniały? Nie tylko wiozę cię do szkoły, ale też do gabinetu pielęgniarki.
- Dziękuję wybawco! Co ja bym bez ciebie zrobił! A no tak, pewnie bym w ogóle nie był w jakikolwiek sposób poszkodowany!
- A teraz masz zamiar całą winę zwalić na mnie, tak?
- No, a na kogo? To ty jeździsz na tym czymś...
- Tak, tak ależ oczywiście księżniczko.- Prychnął rozbawiony.
- Ja zawsze mam rację mój wierny sługusie.- powiedział ziewając.- Spać mi się chce...
- Nie dobrze, naprawdę nie dobrze... Gamzee, masz przy sobie telefon? I jeszcze numer do Karkata lub twojego brata?
- Tak i tak... Ale czego ty chcesz od Karkaciątka? Karkaciątko jest malutkie i nie da rady w niczym pomóc.- powiedział śmiejąc się pod nosem.
- Koleś ty możesz zaraz stracić przytomność!- irytacja Tavrosa zaczynała już sięgać zenitu.
- Spokojnie bro... A kupisz mi faygo?
- Gamzee! Zlituj się!
- Tylko czerwone... Lubię czerwone, właściwie to każde jest dobre, ale czerwone zdecydowanie najlepsze...
- Skończ! Tak, kupię ci to faygo, ale daj mi ten cholerny telefon.
- Miło robi się z tobą interesy...- powiedział podając mu komórkę. Inwalida szybko wybrał numer do brata klauna. Zaczął dość chaotycznie mówić co takiego się stało, ale tak naprawdę czekał tylko na ostatnie zdanie 'Stójcie tam gdzie stoicie, zaraz po was przyjadę.'
- No to dzisiaj nie pójdziemy do szkoły.
- Co? Czemu?- spytał zdziwiony Gamzee.
- Ty jeszcze kontaktujesz ze światem?
- Możliwe... Idę spać, obudź mnie potem.- powiedział wygodniej układając się na przyjacielu.
- Tak, tak... Ale to ty będziesz zmywał swoją krew, z moich ubrań.- odpowiedziało mu już tylko ciche 'Yhym' i po krótkiej chwili koziorożec zasnął.