Rozdział II
Tavros siedział nieco zdenerwowany przy łóżku swojego przyjaciela. To jemu przypadło zaszczytne zadanie poinformowania koziorożca o złamanej ręce, oraz późniejsze przeprowadzenie dyskusji o chwilowym zawieszeniu ćwiczeń w żonglerce. Teoretycznie, podczas pobytu u lekarza nie spał, ale nie można powiedzieć też, że kontaktował ze światem w prawidłowy sposób.
- Gamzee, obudź się wreszcie.- powiedział i lekko potrząsnął klauna za ramię. O dziwo tamten zareagował i powoli otworzył oczy.
- Po co mnie budzisz Tav...? Kupiłeś już dla mnie faygo...?- zapytał leniwie podnosząc się do siadu. Nagle zauważył coś interesującego. Podniósł lewą rękę na wysokość swojej twarzy i zaczął jej się przyglądać.- Tav, czemu tu do cholery jest gips...?!
- Właśnie po to tu jestem, żeby ci powiedzieć, że masz złamaną rękę, no i przez najbliższy czas nawet nie próbuj używać tych swoich kręglo podobnych coś'ów.
- Maczug.- wtrącił, nadal bardzo sennym głosem.
- Tak, właśnie. Kurloz wynosi twój sprzęt na strych.... Monocykl też.
- Ale jojo to mi chyba nie zabrał?
- Marzenia... Zabrał wszystko co w jakiś sposób związane jest z kuglarstwem.
- A przez ile mam nosić to coś?- powiedział wciąż tym samym tonem głosu.
- Tak gdzieś osiem tygodni...
- Motherfucker, co to ma być?! Jak ja mam żyć?!- nagle bardzo się ożywił i zaczął machać rękoma na wszystkie strony.
- Uspokój się Gamzee... Wytrzymasz, znajdziesz sobie inne zajęcie... A z resztą to twoja wina.- Tavros starał się go jakoś uspokoić.
- Tak, wiem i przepraszam.
- Za co ty mnie niby przepraszasz?- prychnął rozbawiony byk.
- No... Niepotrzebnie zacząłem krzyczeć i w ogóle... A tobie nic się nie stało w podczas upadku?
- Po za paroma siniakami i zartymi rękami, to nic. Za to ty chyba nie co za mocno uderzyłeś się w głowę. Serio. Nigdy nie słyszałem żebyś przepraszał kogokolwiek za taką głupotę.
- Nie.
- Co 'nie'?
. Wszystko, motherfucker.... Kupiłeś mi faygo?
- Nie, ale jestem pewien, że gdzieś w twoim pokoju znajdzie się jakieś.
- Pfff... Niech ci będzie. Wstanę i je sobie znajdę.- zszedł z łóżka i omijając wszystkie rzeczy porozrzucane po podłodze, podszedł do szafy. Otworzył drzwiczki, wyciągnął jedną z dwudziestu butelek i wrócił na miejsce.
- Otwórz mi to mój wierny sługusie.- powiedział podając butelkę Tavrosowi.
- A magiczne słowo?
- Masz mi otworzyć tę butelkę.
- Nie, to zdecydowanie nie jest magiczne słowo.
- No dobra... Otwórz mi faygo... Proszę.
- Lepiej.
- Wiadomo.
- Coś mówiłeś...?
- Nie, nic, wcale... Dzięki.- wziął spowrotem butelkę i za jedym zamachem wypił prawie połowę.
- Masz zamiar pojawić się jutro w szkole?
- Nie wiem, niekoniecznie. Zależy czy ładnie mnie poprosisz.
- W takim razie, ładnie proszę.
- Hmmm... Dobrze sługusie.- powiedział z wyższością Gamzee.
- Ależ dziękuję łaskawa księżniczko.
- Właściwie to czemu jestem księżniczką?
- A król maluje sobie twarz?
- Nnn... Dobry argument.
- No widzisz. Dobra, ja już się będę zbierał.
- Spoko. Odprowadzić cię kawałek?- koziorożec wstał i zaczął pchać wózek w kierunku drzwi.
- Lepiej nie.- odparł pewnie Tavros.
- Co? Czemu?
- Bo jakieś dwie godziny temu miałeś zszywaną głowę, a znając ciebie, zrobiłbyś coś na tyle głupiego by tylko pogorszyć swój stan.
- Egh... Niech ci będzie. Nie zapomnij kupić mi faygo, w przeciwnym razie skrócę o głowę.
- Już się boję.- powiedział ironicznie byk.
- Powinieneś.- odparł sam do siebie Gamzee.
Gdy dotarli do bramy wejściowej jeszcze przez chwilę rozmawiali o wszekiego rodzaju głupotach, aż w końcu rozeszli się, każdy w swoją stronę.
Tavros powoli, bez najmnjejszego pośpiechu jechał w kierunku swojego domu, który na dobrą sprawę znajdował się dwie ulice dalej od domu klauna. Dzisiaj nie było ich wszkole, co oznacza niewielkie zaległości i dwa sprawdziany do nadrobienia. Teraz wie, że za żadne skarby świata nie pozwoli przyjacielowi na wcielanie w życie, dziwnych i zagrażających zdrowiu fizycznemu oraz psychicznemu pomysłów. Chociaż przez muzykę jaką słucha i ilość horrorów jaką obejrzał Gamzee, jego psychika już nigdy nie będzie do końca normalna. Kiedy wreszcie trafił do domu, zrobił byle jaki obiad i zaniósł go do swojego pokoju gdzie niemalże od razu włączył komputer, a co się z tym wiąże, również czat. Był online tylko on, Gamzee i Vriska, która od tygodnia była chora. No, jeszcze są ci wszyscy nie-trole, jednak dzisiaj nie miał najmniejszech ochoty na rozmowę z ludźmi. W ogóle z nikim. Chciał mieć spokój. Przez wydarzenia dnia dzisiejszego, czuł się wyczerpany. Działo się zdecydowanie zbyt wiele.
Uh... Biedny Gamzee ;---; Nawet jojo mu zabrał ;A; A co do rozdziału jak dla mnie odrobinę za krótki ale ogólnie jest dobrze, zobaczymy jak akcja potoczy się dalej ;3 Mam nadzieję że systematycznie będziesz dodawać notki. Weny życzę ^^
OdpowiedzUsuńWiem, że krótko, ale wynika to z... Nie, nie będę próbowała się jakoś tłumaczyć, po prostu nie chciało mi się pisać więcej._.
OdpowiedzUsuńA wena na pewno się przyda, bo póki co jest z nią naprawdę kiepsko.
fajne ^^
OdpowiedzUsuń